25 września, późne popołudnie.
Siedzę w Wagamama na stacji Amsterdam Centraal przegryzając pyszny Pad Thai z krewetkami. Wokół mnie dudni język, który brzmi trochę, jak mieszkanka mojego wymyślonego angielskiego z dzieciństwa z językiem niemieckim. Krzesełko przed szybą. Przede mną jezioro IJ i promy odpływające co kilka chwil na drugi brzeg, skąd właśnie wróciłam. Obserwuję przechodniów i rowerzystów. Właściwie głównie rowerzystów. Przede mną rozgrywa się teatr. Muzyka w tle służy jako ścieżka dźwiękowa. Widzę cały świat: Filipinkę z kolorową chustą owiniętą wokół głowy, hipiskę na bosaka w zielonej tunice do kostek, Meksykankę z burzą loków. Skutery, hulajnogi, dziecięce wózki. Gdybym była Gonciarzem, powstałby świetny vlog. Wolno, szybko, biegiem, truchtem. Mężczyzna w garniturze od Prady pędzi na rowerze. Każdy w swoim tempie, z celem, bez celu. Jeszcze chwilę temu to ja byłam czyimś teatrem.
Koniecznie dajcie znać, czy podobał Wam się kolorowy spacer ulicami Amsterdamu. Mieliście okazję zobaczyć to miasto?